Pink – „The Truth About Love”

19 września 2012
ok. 2 minut czytania

Przyznam, że się nieco obawiałam. Mama Pink, wzięła sobie mamę Lily Allen i zaśpiewały o prawdziwej miłości („True Love”) na płycie, której tematem jest prawda o miłości („The Truth About Love”). W wielu przypadkach skończyłoby się totalnym zasłodzeniem, przyprawiającym o mdłości ćwierkaniem i banalnymi frazesami typu „without you i’m incomplete”. No dobra, ten frazes akurat pada we wspomnianym utworze (z ust Angielki), ale kilka wersów wyżej Amerykanka śpiewa już nieco bardziej oryginalny tekst „You’re an ashole, but I love you”.

Przyznam, że rzadko zwracam uwagę na teksty u popowych artystów, ale kiedy w numerze tytułowym, znaczy o miłości, pojawia się wątek „zapachu spod pach” – nie sposób nie zgłębić warstwy słownej. I to jest pierwszy atut nowego albumu Pink. 33-latka jest zabawna, frywolna, bezpośrednia i, co bardzo ważne, nie owija w bawełnę i nie udaje, że życie jest usłane różami. Przyjaciel jej męża, kiedy posłuchał zainspirowanego małżeństwem Pink „True Love” skomentował to wymownym „you’re such a bitch”.

Słowa, nawet najbardziej błyskotliwe, nic by jednak nie pomogły, gdyby muzyka była słaba. A ta taka nie jest. Pink zebrała naprawdę dużo świetnych melodii. Ładnych, wdzięcznych, ale i zadziornych, lekko łobuzerskich. Czasem z rockowym zacięciem („How Come Youre Not Here”), kiedy indziej bardziej popowych („Where Did The Beat Go”). Raz wykorzystuje elektronikę („Try”), ale i lubi gitary („Slut Like You” – brzmi jak remiks „Song 2” Blur). Jest miejsce na akustyczne ballady („Beam Me Up”) i na Eminema („Here Comes The Weekend”). Co zadziwiające, każdy – absolutnie każdy – z numerów nadaje się singel. Przy czym artystka nie goni za Rihanną czy Katy Perry, ale pozostaje sobą.

Pink pokazała, że nadal jest cool. I nie dość, że jest cool to jeszcze nagrała supercool płytę.