Piotr Zioła – „Revolving Door”

25 kwietnia 2016
ok. 2 minut czytania

Przyzwyczailiśmy się już do mocnej, światowej jakości muzyki elektronicznej, alternatywnej czy wszelakich indie wywodzących się z kraju nad Wisłą. Teraz pora na pop. Może Piotrek się pogniewa, że tak bezceremonialnie wrzucam go do worka pop, ale robię to świadomie. „Revolving Door” to oczywiście dużo więcej niż pop. Jest tu i rock, i R&B oraz wszelkie pochodne. Przede wszystkim muzyka naszego młodego rodaka jest w cudowny sposób staromodna. Nie oldschoolowa, lecz właśnie staromodna. Sięgająca lat 50. i 60., kiedy rozkwitał rock and roll. Te utwory brzmią jak z młodzieżowych potańcówek sprzed ponad pół wieku (takich jak z „Powrotu do przyszłości”), jak z dansingów w Las Vegas czy jakby Elvis Presley próbował nagrać duet z Alibabkami.

To bowiem bardzo amerykańska płyta, choć niepozbawiona polskich elementów. Utwory nasączone są soulowymi chórkami, figlarnymi i głośnymi dęciakami, bluesowymi, południowymi rytmami i metaliczną, rockandrollową gitarą. Pojawiają się psychodeliczne zagrywki (jak chociażby śpiewy rodem z musicalu „Hair” w singlowym „Podobny”), skoczne swingujące momenty („Django”), ale i big-beatowy nerw w kapitalnym, brudno-rockowym numerze „Zapalniki” z popisem Natalii Przybysz.

Mimo wszystko, mimo tego bogactwa i muzycznej różnorodności, nadal będę upierać się, że to pop. O mocniejszym zabarwieniu, organicznym brzmieniu, ale pop. Mnóstwo melodii, harmonii, świetnych refrenów. Rzecz zgrabna, pełna uroku (choć trochę zawadiackiego, typu James Dean), a czasem nawet nadająca się do tańczenia w parach! Pop jak w mordę strzelił.