Primal Scream – „More Light”

23 maja 2013
ok. 2 minut czytania

Mamy do czynienia z Primal Scream, znając więc ich dotychczasowe dokonania, wiemy, że można spodziewać się wszystkiego – od prostego rock nad rolla po techno-jazdę bez trzymanki, acz po ostatnich dokonaniach zbyt wiele raczej nie oczekujemy. Zapowiadające dzieło numery „It’s Alright, It’s Ok” i szczególnie rozbudowany, lekko pojechany w końcówce „2013” należy traktować jak zwiastuny. Poznajemy styl, mamy pewne wyobrażenie, w jakim kierunku może zmierzać reszta. Dodatkowo obsada (gościnny udział Roberta Planta, Kevina Shieldsa, produkcja Davida Holmesa) jest wielce obiecująca. Nastawiamy się więc na niezły „seans”, tymczasem już drugi numer w zestawie, niepokojący, duszny „River Of Pain” uświadamia nam, że zespół jest w szczytowej formie, a to, czego doświadczamy jest znacznie, znacznie lepsze niż mogło nam się śnić.

Trzymając się filmowych analogii – jest wyrafinowana zabawa stylem i formą na miarę Quentina Tarantino (dzikie „Culturecide”, rozleniwione „Goodbye Johnny” w stylu lat 60. ) są zaskakujące zwroty akcji (dęciakowa furia/eteryczno-egzotyczny finał w „Relativity”) oraz niespodziewane rozwiązania (pięknie wykorzystany saksofon, laserowe odgłosy), których nie powstydziłby się David Fincher, całość jest mocno nieprzewidywalna, nasączona psychodelią jak w „Zabriskie Point” Antonioniego, w końcu to coś tak złożonego, dopracowanego, ujawniającego wielki talent, imponującego, niczym „Mroczny rycerz” Christophera Nolana.

Mimo ambicji, których Bobby Gillespie i spółka nie ukrywają, potrafią od czasu do czasu dać słuchaczowi chwile wytchnienia, proponując proste, niemal zwyczajne utwory („Invisible City” z świetnym basem a la Peter Hook). Niby Primal Scream operuje na co prawda szerokim, choć dobrze znanym terytorium. Używa sprawdzonych, znanych elementów, ale jednak tworzy nową jakość.

Nie jest to łatwy album, którego można posłuchać, wycierając kurze. To muzyczna wyprawa pełna niezapomnianych atrakcji. Fantastyczna, ekscytująca dźwiękowa podróż, którą będziemy chcieli przeżywać raz po raz…