Richie Sambora – „Aftermath of the Lowdown”

13 października 2012
ok. 1 minuta czytania

Richie Sambora nie jest najlepszym wokalistą na świecie. Nie jest również najlepszym gitarzystą. Kilku lepszych kompozytorów też by się od niego znalazło. Acz chyba nie jest to dla nikogo wielka niespodzianka. I może właśnie dlatego jego nowa płyta okazuje się całkiem fajna.
Po „Aftermath of the Lowdown” chyba nikt nie spodziewa się czegoś nadzwyczajnego i niczego nadzwyczajnego nie dostanie. Ale fajne piosenki, dużo rocka and rolla podlanego bluesem, owszem. Energię, rockowe zacięcie, organiczne brzmienie? Jak najbardziej. Gitarzysta Bon Jovi czasem przypomina, z jakiej kapeli go znamy („Aftermath of the Lowdown”). Chwilami jednak bliżej mu do Foo Fighters („Nowadays”) czy nawet Bruce’a Springsteena („Every Road Leads Home To You”).

Znajdziemy na albumie kilka słabszych momentów (wymęczona ballada „I’ll Always Walk Beside You”), ale są i kawałki znakomite – najeżone, brudno-garażowe, na dodatek z kobiecymi chórkami „Sugar Daddy”. Generalnie, wolniejsze numery wypadają najsłabiej. Kiedy jednak jest mocno, z przytupem i do przodu, jest dobrze. Słychać, że 53-latek wciąż ma frajdę z grania, że lubi czasem coś ostrzejszego, głośniejszego zaproponować. Nic jednak nadto agresywnego, co mogłoby nie spodobać się fanom Bon Jovi.

Sambora proponuje solidny, radiowy hard rock. Na dobrym poziomie, przyjemny w odbiorze. A „Sugar Daddy” naprawdę potrafi się do człowieka przyczepić.