Robyn – „Body Talk”

5 lipca 2011
ok. 2 minut czytania

Jeśli ktoś nie miał okazji poznać „Body Talk” z numerkami jeden oraz dwa, może ten komplet brać w ciemno. Robyn długo przebijała się do pierwszej ligi kobiecego popu, ale teraz może być już pewna, że cel osiągnęła i na dłużej w niej zagości. Porównania do Madonny są kompletnie nie na miejscu. Robyn ma swój pomysł na muzykę, którym nie są skandale czy wyuzdane klipy, lecz nowoczesna muzyka, w której zgrabnie miesza się elektronika, pop i klubowe brzmienia. Producenci (m.in. Diplo, Klas Ahlund, Max Martin, Röyksopp i Kleerup) zadbali o to, aby jej kompozycje nie przepadły na tle konkurencji.

Sama Robyn zaś nie chce się z nikim ścigać, nie chce powtarzać mdłych patentów i być kolejną miłą lalą śpiewającą mdłe teksty o miłości z obowiązkowym Auto-tune’em oraz brzmieniami europejskiego dance’u. Dzięki temu słuchamy jej mając świadomość obcowania z czymś świeżym, oryginalnym, elektryzującym. No i przede wszystkim czujemy, że Szwedka jest artystką, a nie tylko produktem.

Nawet jeśli Robyn chciała trylogią i sposobem jej wydania wykonać skok na kasę to… można jej wybaczyć. Co prawda akurat zamykająca całość piątka nowych nagrań nie wyróżnia się szczególnie na tle reszty, ale właśnie to powinno dać jej do myślenia. Jeśli w kolejnych latach zdecyduje się dłużej trzymać nas w niepewności i wydać od razu pełen album zamiast kilku przystawek, na pewno wyjdzie jej to na korzyść. Bo co do samej zawartości trudno się przyczepić. Jeśli tak ma wyglądać kobiecy pop przez najbliższe lata, wchodzę w to bez wahania!