Russian Red – „Fuerteventura”

1 marca 2012
ok. 1 minuta czytania

Pod wrogo i ostro wyglądającym pseudonimem kryje się wrażliwe dziewczę rodem z Madrytu. Lourdes Hernández, jak naprawdę nazywa się wokalistka, zadebiutowała w 2008 roku, krążkiem „I Love Your Glasses”. Tym razem udało jej się do współpracy zaangażować muzyków Belle & Sebastian oraz Tony’ego Doogana. To dzięki nim „Fuerteventura”, w porównaniu z dość suchą i surową poprzedniczką, brzmi tak miękko, przestrzennie i subtelnie. Kruchy głos Hiszpanki dopełniają dźwięki głównie akustycznych instrumentów, fortepianu i z umiarem użytych ozdobników. Hernández i koledzy grając na banjo czasem zabierają nas na prerię („Everyday Everynight”), a czasem za sprawą słonecznych, pogodnych melodii na rozgrzaną słońcem plażę („The Sun The Trees”). Russian Red to w równej mierze smutek i melancholia, co radość i optymizm. Delikatne kołysankowe ballady („My Love Is Gone”) i folkowe tańce („Fuerteventura”), a nawet szczypta rockabilly („January 14th”). Obowiązkowo też pustynny klimat („Tarantino”).

Trudno się do czegokolwiek doczepić. Są ciekawe pomysły aranżacyjne, kilka zgrabnych, wpadających w ucho piosenek, kilka bardzo urokliwych numerów. Całość lekka i przepełniona po brzegi dziewczęcym urokiem. Lourdes bez wątpienia potrafi też śpiewać, a głos ma momentami niesłychanie krystaliczny. „Fuerteventura” to naprawdę ładna płyta, ale… zupełnie niewyjątkowa. Nie ma nic, co wyróżniałoby Russian Red spośród innych indie-folkowych wokalistek. To jednak jedyna wada.