Scott Weiland – „The Most Wonderful Time of the Year”

14 grudnia 2011
ok. 2 minut czytania

Kto kojarzy wokalistę głównie z dokonań Stone Temple Pilots i Velvet Revolver będzie mocno zaskoczony. Żadnego rockowego brudu, ostrego śpiewania. Fani, którzy zgłębili jego solowe dokonania i wiedzą, że lubi też czasem zboczyć z rockowej drogi, chyba jednak też nie będą przygotowani na „The Most Wonderful Time of the Year”. Amerykanin wciela się tu w artystę rodem z lat 60., który głębokim, aksamitnym głosem próbuje chwycić za serca, przebijając się przez warstwy smyków i dzwoneczków.

Weiland nie robi tego jednak całkiem na poważnie. Wystarczy spojrzeć na klip do „The Most Wonderful Time of the Year”, gdzie nasz artysta wygląda jak przerysowana postać z „Mad Menów”. Taka też jest cała płyta. Przerysowana. Wszystko co tandetne i tendencyjne jest tu przeciągnięte do granic możliwości z zawodzącym wokalem i cukierkowymi chórkami na czele. Kicz natomiast wkracza na zupełnie nowy poziom. Gdyby tego było mało, mamy hawajskie „Silent Night” czy „Happy Christmas and Many More” w rytmach bossa novy, i to nie w jakiejś subtelnej, alternatywnej postaci. Wyobrażam sobie, że gdyby Terry Gilliam chciał nakręcić film o Franku Sinatrze jako soundtrack wybrałby właśnie taką muzykę.

Trzeba czegoś więcej niż poczucia humoru, by łaskawym okiem spojrzeć na dzieło Weilanda. Trzeba dużej dozy dystansu i otwartości na rzeczy osobliwe, i chyba odrobiny szaleństwa, by polubić „The Most Wonderful Time of the Year”. Nie jest to jednak niemożliwe.