Shy Albatross – „Woman Blue”

25 kwietnia 2016
ok. 1 minuta czytania

Na początku miałam wyjść od tego, że pani Natalia pokochała bluesa, a blues pokochał ją i romans trwa też na płycie Shy Albatross. To byłoby jednak zbyt duże uproszczenie. Na „Woman Blue” blues oczywiście jest obecny, ale bardziej w brzmieniu, w pewnym klimacie. Muzycznie natomiast nowy zestaw kojarzy mi się bardziej ze spokojnymi grunge’owymi rzeczami, balladami czy akustycznymi nagraniami Alice in Chains połączonymi z soulem, folkiem. Ta muzyka jest brudna, ziemista, z hippisowskimi naleciałościami, ale momentami niesamowicie uduchowiona, emocjonalnie wzniosła, pełna dramaturgii.

„Woman Blue” to pozornie dość jednolita, prosta rzecz, zbudowana z zaledwie kilku elementów. A jednak mnóstwo na tym krążku smaczków, detali, subtelnych pobrzękiwań i grzechotania. Całość jest na wskroś organiczna, może nie mroczna, ale i nie słoneczna czy radosna. Oddychająca, przestrzenna. Numery raczej spokojne, snujące się, z rzadka bardziej dynamiczne („Good Bye Mother Blues”). A nad tym wszystkim króluje głos Natalii Przybysz – silny, głęboki, amerykański, przypominający momentami Melody Gardot.

Słowo pogański ma niekoniecznie pozytywne konotacje, ale jak ulał pasuje do „Woman Blue”. To iście pogańska płyta.