Sinéad O’Connor – „How About I Be Me (And You Be You)?”

2 marca 2012
ok. 2 minut czytania

Ślub, rozwód, pojednanie, desperackie apele, narkotyki, seks zabawki, terapie. Trzeba przyznać, że Irlandka wywołała ostatnio w mediach spore zamieszanie, przyciągając uwagę nie tylko pasjonatów jej twórczości, ale przede wszystkim serwisy plotkarskie. Jeśli miała to być część kampanii promocyjnej, to zupełnie niepotrzebna, bowiem muzyka na „How About I Be Me (And You Be You)?” broni się sama.

Nie lubię patrzeć na świat cynicznie, dlatego nie chcę wierzyć, że tak tanimi sztuczkami jak skandale obyczajowe artystka chciała „sprzedać” swoją płytę. Szczególnie, że tak udaną. Wokalistka prezentuje na najnowszym dziele swe największe atuty. Zaczyna się od rytmów reggae („4th And Vine”), które ostatnimi czasy sobie upodobała, ale dalej jest już bardziej klasycznie. Trochę rocka, trochę szlachetnego popu, znakomite bogate i różnorodne aranżacje, ładne melodie. Mamy delikatne ballady („4th And Vine”), radiowe przeboje (nieprzypadkowo singlowe „The Wolf Is Getting Married”), ale i nieco mocniejszych, ostrzejszych („Queen of Denmark”), a nawet przybrudzonych brzmień („Old Lady”). W tekstach słychać dużo żalu, bólu, goryczy, ale jest też miejsce na nieco humoru („chciałabym zmienić świat, ale nie potrafię nawet zmienić bielizny” śpiewa w „Queen of Denmark”). Przede wszystkim mamy prawdziwe, szczere emocje. Raz wyszeptane niemal wystraszonym głosem, innym razem wykrzyczane z głębi serca. A wokal O’Connor nadal ma niesamowity, przeszywający, wywołujący gęsią skórkę, niepokojący, krystaliczny. Prawdziwym popisem jest „Take Off Your Shoes”, przywołujące najlepsze dokonania Sinéad. Gdyby nagrała więcej tak przejmujących i pięknych utworów, Florence miałaby poważną rywalkę.

Prywatne poczynania 45-latki każą patrzeć na nią z pewnym politowaniem, wręcz rozczarowaniem, tymczasem muzyka na „How About I Be Me (And You Be You)?” wymazuje ten obraz i przypomina, że to wciąż wspaniała artystka.