Skinny Puppy – „HanDover”

23 października 2011
ok. 2 minut czytania

Ciężko mi się pisało recenzję płyty „Mythmaker”, bo mam ogromny szacunek do tego, co robią cEvin Key i Nivek Ogre. Nie wiem, czy o tak postrzelonych i nieprawdopodobnie kreatywnych gościach można pisać, że nieco się zagubili, lecz w 2007 roku miałem silne wrażenie, iż tak się właśnie stało. Jakby nie byli pewni czy chcą iść w nieco mocniejszą stronę, rockowo-industrialną niczym na „The Greater Wrong Of The Right”, nie wspominając przykładowo o „Rabies”, czy skupić się przede wszystkim na elektronicznych eksperymentach i skompilować je z wyjątkowymi możliwościami interpretacyjnymi Ogre’a. Album „HanDover” zdaje się być komunikatem potwierdzającym wybór drugiej ścieżki.

Skinny Puppy już z okładki zdaje się mówić, że trzeba uważać, bo będzie mrocznie i niepokojąco. Ale zdjęcie z rozczapierzonymi palcami na tle lasu w nocy wszystkiego nam o płycie nie mówi. Choćby tego, że jest na niej masa elektronicznych hałasów, a nawet zwielokrotnionego, chwilami irytującego swą kakofonicznością noise’u w – nomen omen – „NoiseX”. Lubujący się w syntetycznych dźwiękach podszytych aurą perwersyjną, jak z imprez, na których rządzą mrok, obcisły lateks, mocny makijaż, a w powietrzu buzuje seks, też znajdą coś dla siebie. Nie brak dynamicznych, bardzo rytmicznych piosenek, zachęcających do wyginania się w półmroku albo nawet w całkowitych ciemnościach, przecinanych stroboskopowym światłem (choćby bardzo dobry „Village”).

Skinny Puppy demonstrują też niemałe zdolności malowania elektronicznych krajobrazów, co chyba najbardziej przekonująco wychodzi im w „Vyrisus”. Wydobywają też ze swoich elektronicznych zabawek suche, zimne chrobotania, rzężenia, stukania. Jakby chcieli przy pomocy współczesnych narzędzi napisać pamiętnik ze swojej kariery, która poza wariactwami Ogre’a podczas koncertów, obejmowała dźwiękowe eksperymenty, których nie powstydziliby się idole Kanadyjczyków z Throbbing Gristle. O ile jakoś mi się gryzło na „Mythmaker” dość niesprecyzowane pomieszanie mocnego i elektronicznego, o tyle na „HanDover” zestawienie różnych odcieni elektroniki, mimo iż pozbawione wielkich kompozycji, bez trudu do mnie trafia. Tak więc, nie ma „Game Over”. Jest lepiej niż OK.