St Germain – „St Germain”

20 października 2015
ok. 2 minut czytania

Powiedzieć, że Ludovic Navarre nie rozpieszcza fanów nowymi wydawnictwami, to spore niedomówienie. Od czasu „Tourist” minęło 15 lat, więc już samo pojawienie się albumu Francuza cieszy. Cieszy też, że wciąż nie brakuje mu wyobraźni i z lubością łączy rozmaite dźwięki. Tym razem po inspiracje wybrał się do Mali. Nie jest to bynajmniej coś nadzwyczajnego, wręcz przeciwnie, Afryka to kierunek dość powszechny wśród artystów. St Germain ze swojej wyprawy przywiózł egzotyczne instrumenty i wokalistów. Organiczne brzmienia oraz plemienne zaśpiewy połączył z subtelnie tanecznymi rytmami, jazzem, bluesem. Wyszło… całkiem dobrze.

Imienny album artysty nie zwala z nóg, nie jest też żadną stylistyczną rewolucją. Dużo tu rytmu, dużo wibracji, ciepła. Bywa hipnotycznie („Hanky-Panky”), bywa kontemplacyjnie („Family Tree”), a nawet z klubowym potencjałem („How Dare You” idealnie nadaje się na remiks). Jest pięknie rozedrgany singlowy „Real Blues”, gdzie idealnie zachowane są proporcje między europejską, a afrykańską muzyką.

Całości słucha się z przyjemnością, sporo tu detali, szlachetnych drobiazgów, jest w tej muzyce urzekająca naturalność. Brakuje jednak pewnego magnetyzmu, może nawet mistycznego pierwiastka, który sprawiłby, że będzie to dzieło wyjątkowe. W czasach, gdy bombardowani jesteśmy wszelaką muzyką, a na naszych festiwalach występują twórcy z najbardziej odległych zakątków świata, płyta taka jak „St Germain” nie jest niczym niezwykłym. To jednak jej jedyna wada.