Stephen Malkmus And The Jicks – „Wig Out At Jagbags”

31 stycznia 2014
ok. 2 minut czytania

Amerykanin w świecie gitarowej alternatywy jest postacią kultową. Jego gra na gitarze, w której jest i garaż w stylu Reeda/Velvet Underground, i rockowa psychodelia Robby’ego Kriegera z The Doors, i szczypta bujającego funku, to wzór dla tysięcy naśladowców, choć przecież Stephen nie skończył jeszcze pięćdziesiątki. Ma jednak niesamowite wyczucie, wyobraźnię, ogromną erudycję i charyzmę. Połączenie tych elementów powoduje, że jego piosenek i płyt słucha się inaczej. Powoduje, że działają na nas wyjątkowo.

„Wig Out At Jagbags” to szósty album Stephena z The Jicks. Dość krótki zestaw, w którym przeplata się nieco rozmarzony rock alternatywny (np. „Lariat”) z bardziej drapieżnym traktowaniem przesterowanych gitar, niczym z zatęchłego garażu. Gdzie folkowe naleciałości w stylu Dylana stoją obok kompozycji ozdobionych ładnymi melodiami, zalatujących Beatlesami albo wczesnym Tomem Pettym (np. „Houston Hades”), nawet reggae zmieszanym z ostrym punkowym akcentem („Rumble At The Rainbo”). Rolę wisienki na torcie pełni wyczuwalny i nietuzinkowy wkład sarkazmu, ironii, szyderstwa. Krytyki ukutej z dużej inteligencji. „Chartjunk” kojarzy się chyba jednoznacznie, prawda? W tym momencie trzeba ponownie nawiązać do erudycji Malkmusa. Bo „Wig Out At Jagbags” to nie tylko przesterowane gitary, bas i perkusja, grające prosto i przewidywalnie. To sporo dodatkowych smaczków, choćby klawiszowych, urokliwe chórki, dęciaki. Również piękne melodie („J Smoov” można by sobie puszczać podczas urlopu na Karaibach) oraz bijąca z albumu świeżość, którą nie każdy artysta z takim stażem posiada.

Stephen Malkmus And The Jicks to zespół z gatunku tych, które będą wątpiących w niezależny rock, co jakiś czas utwierdzać w przekonaniu, że jest dla takiego grania nadzieja. Ba, że w takiej muzyce może się dziać naprawdę sporo. Bardzo dobra płyta!