Street Sweeper Social Club – ” Street Sweeper Social Club”

1 lipca 2009
ok. 2 minut czytania

Nasz drogi absolwent Harvardu może mamić nas i siebie akustycznymi płytami wydawanymi pod szyldem The Nightwatchman. Wszyscy (z Morello na czele) wiemy, co naprawdę gra w duszy tego wybitnego gitarzysty. Nie delikatne dźwięki folk/blues/country, ale mięsiste, z miejsca rozpoznawalne riffy. I on to kocha, i my kochamy a ponieważ na debiucie Street Sweeper Social Club ich nie brakuje, z miejsca dajemy mały plus.

SSSC podobnie jak Audioslave nie ucieknie od porównań z RATM. Po pierwsze gitary Morello nie da się pomylić z niczym innym. Po drugie zwiastujący zestaw „Fight! Smash! Win!” już samym tytułem wywołuje skojarzenia z legendarnym kwartetem a jak dodamy rapujący wokal, ciężko oprzeć się wrażeniu, że Tomowi cholernie tęskno do starych czasów. SSSC to jednak zupełnie inna siła rażenia. Chociaż z okładki starszą nas potężnego działa maszynowe (stylowo zresztą osadzone w oldschoolowym magnetofonie), utwory na płycie to zupełnie inny kaliber. Owszem, pojawia się kilku „motherfuckerów” w tekstach, ale podczas gdy RATM wściekle wymachiwał zaciśniętą pięścią, Morello z Rileyem co najwyżej grożą paluszkiem i to nie środkowym. Stąd na „Street Sweeper Social Club” okraszone chórkami „The Oath”, „Good Morning, Mrs, Smith” z akustycznymi dźwiękami i mój faworyt (bodaj najmniej rage’owy) „Promenade”, gdzie gitary pląsają w funkowej rytmice (na marginesie, szkoda, że w takim właśnie, ciut roztańczonym kierunku panowie nie poszli).

Cała ta litania różnić i analogii nie jest bynajmniej tożsama z listą zarzutów. Umówmy się, dobry riff Morello (a przecież on gra niemal same dobre) nawet w piosence Christiny Augilery by nas zachwycił (na pewno bardziej niż popis Dave’a Navarro). To, że wrócił do grania tego, w czym jest najlepszy należy przyjąć więc gromkimi brawami. Szczególnie, że płyta momentami świetnie pulsuje, czasem nieźle kopie, drży od basowych zagrywek. Street Sweeper Social Club to na pewno nie zespół, który rozniesie w pył, ale potrafi rzetelnie ten pył pozamiatać.

PS. Gdybym była złośliwa powiedziałabym, że jakie czasy, taki Morello. W świecie, gdzie wszystko obowiązkowo musi być lekkostrawne, odłuszczone i mieć zero kalorii, najwyraźniej nie ma miejsca na soczystą, ociekającą toksynami muzykę. Jedyne, co więc pozostaje to Morello Light.