Terrorizer – „Hordes Of Zombies”

20 lutego 2012
ok. 2 minut czytania

Nie jestem takim ortodoksem, żeby psioczyć na to, że gitary są za czyste, a brzmienie zbyt klarowne i dynamiczne. Wciąż w muzyce Terrorizer słychać echa tego, co grał wczesny Death i Autopsy, a także grindcore’owe legendy – wczesne Napalm Death, Carcass oraz Extreme Noise Terror. Nie ma już Jesse’ego Pintado (zmarł w 2006 roku), ale zastąpiła go godnie na gitarze koleżanka Katrina, koleżanka ponownie dającego głos na płycie Terrorizer Anthony’ego „Wolfa” Rezhawka. Jego głos to tym razem niższy growling, bardziej zbliżony do death metalu niż grindu. Ale w ogóle to nie przeszkadza w słuchaniu.

W każdej sekundzie czuje się ogromne doświadczenie i ogranie muzyków, ich przesiąknięcie takimi dźwiękami. Jest to dojrzałe, ale niepozbawione pasji, energii, przekładającej się na świeżość i sporą siłę rażenia trzeciego krążka Terrorizer. Album rwie ostro do przodu od pierwszej do ostatniej minuty, porywa i nie puszcza. Wyróżnianie któregokolwiek z kawałków jest zbędne. Mógłbym napisać, że zachwycają mnie „Evolving Era” i „Radiation Syndrome” (fajnie wiosło się delikatnie „rozjeżdża” w tym pierwszym), choć zachwycają mnie bardzo. Ale nie mniej zwalają mnie z nóg choćby „Broken Mirrors” czy „Prospect Of Oblivion”. I tak mógłbym wymienić wszystkie 14 tytułów, łącznie z intro. Bębny Pete Sandoval nagrał jeszcze przed poważnymi problemami z kręgosłupem. A odpowiedniego kopa płycie Terrorizer nadał Dan Swanö w swoich Unisound Studios, odpowiedzialny za ostateczny szlif. Zrobił to wspaniale, jak ktoś, kto czuje takie granie.

Dziś wampiry i zombie są częścią mainstreamu. Kiedyś główny nurt muzyczno-filmowy raczej omijał je szeroko. Egzystowały w undergroundzie. Terrorizer skutecznie przypomina, że poza głównym nurtem zombie też egzystują i mają się znakomicie. Choć stylistów mają na pewno gorszych niż te mainstreamowe. Za to jak pięknie hałasują! Posłuchajcie koniecznie.