The Pretty Reckless – „Going To Hell”

28 marca 2014
ok. 2 minut czytania

Myślę, że fajnie, iż młode dziewczę ciągnie do rocka. Talyor Momsen może przecież skupić się na karierze aktorskiej czy byciu modelką i zarabiać na tym grubą kasę. Może też wybrać jakiś bardziej bezpieczny sort muzyki, wynająć – bo stać ją na to – któregoś z uznanych producentów. Z tego też kasa z pewnością byłaby, i to łatwa. Postawiła jednak na rock. Całkiem rasowy rock. Widać też, że dziewczyna traktuje granie całkiem poważne. Koncertów kapela ma na koncie już kilkaset, „Going to Hell” to też już drugi longplay. Co najważniejsze – lepszy od poprzedniego.

Zaczyna się od mocnego uderzenia. „Follow Me Down” posiada chyba wszystko, czego można oczekiwać od porządnego rockera. Jest mocny, bujający riff, są refreny, które zapadają w pamięć już od pierwszego razu, jak i odpowiednio drapieżne wokale Taylor. Pod tymi względami nie odstaje też utwór tytułowy. Następne w kolejce „Heaven Knows” to kawałek utrzymany w zbliżonej konwencji do „I Love Rock’n’Roll” (oczywiście do wersji spopularyzowanej przez Joan Jett).

W sumie – nawiązań do rockowej klasyki jest sporo. Riff „Sweet Things”, jak i ogólnie początek uparcie kojarzy mi się z „Children Of The Grave” Black Sabbath. Ale dzieje się tu znacznie więcej, bo gdzieś po środku jest spokojniej, niemalże beatlesowsko. Później Taylor pokazuje, że potrafi także całkiem fajnie się wydzierać. Szkoda tylko, że robi to tak rzadko. Na drugim biegunie prezentuje się pod koniec wspomnianego już „Follow Me Down”, gdzie śpiewa w anielski i uwodzicielski sposób, właściwy dla Shirley Manson z Garbage.

Pozostając przy temacie zapożyczeń, w „Why’d You Bring a Shotgun to the Party” natrafimy na aż nadto słyszalne odniesienia do Marilyna Mansona (wspólne koncerty zrobiły swoje). Refreny „House on a Hill” z kolei przywodzić mogą na myśl Scars On Broadway, kapelę Darona z System Of A Down. OK – kradną, ale wzorce niczego sobie.

„Going to Hell” to porcja solidnego rocka i płyta na tyle dobra, że błędem byłoby ignorowanie Momsen. Naprawdę nie będę zdziwiony, jeśli za kilka lub kilkanaście lat urośnie ona na czołową postać kobiecego hard rocka. Taylor ma do tego wszelkie niezbędne atuty – śpiewać bez wątpienia potrafi, nosa do chwytliwych riffów i melodii też nie można jej odmówić. Fotel po Courtney Love przecież od dawna stoi pusty.