The Ting Tings – „Sounds from Nowheresville”

25 lutego 2012
ok. 1 minuta czytania

Niestety podejrzewałam, że z nową płytą The Ting Tings będzie coś nie tak. Na początku miała nosić tytuł „Kunst”, składać się z materiału zrealizowanego w Berlinie i ukazać w 2010 roku. Ostatecznie Katie White i Jules de Martino zmienili zdanie, zaczęli prace od nowa i… przekombinowali.

Debiut formacji, choć daleki od ideału urzekał energią, pewną bezczelnością, iście gówniarską zadziornością. No i przebojowymi utworami. Wszystko to zdaje się wyparowało z duetu. Materiał jest delikatniejszy, bardziej nasycony wygładzoną elektroniką, popowy. Co nie byłoby złe. Spędziłam jednak z albumem cały dzień, z przerwą na niezbyt długi mecz Radwańskiej i zapamiętałam jedną piosenkę – „Give It Back” niesioną nerwowym basem a la New Order. Uwagę zwraca też „Day to Day”, acz dlatego, że brzmi jak odrzut jakiegoś girlsbandu. Trzeba bowiem pokreślić, że obok mniej lub bardziej hałaśliwych oraz mniej lub bardziej tanecznych kawałków, duet proponuje balladowe numery dość przeciętnej urody. Niby jest różnorodnie, ale z jakiegoś powodu to nie cieszy, a drażni. Całość jest niespójna, ale i nie frywolnie eklektyczna, jak można by było przypuszczać.

Słowo przeciętny w sumie najlepiej oddaje poziom płyty. Nie jest to bowiem zły album, tylko właśnie przeciętny. Słucha się tego bezboleśnie, ale i bez bólu wyjmuje krążek z odtwarzacza.