Byłam przekonana, że cały zestaw „Forth” wypełnią podobne singlowi, pozbawione polotu paskudztwa. Chyba nigdy aż tak się nie cieszyłam z faktu, że byłam w dużym błędzie. Czwarty album The Verve jest w zasadzie doskonały (pomijając wspomnianą promującą całość wpadkę). To kwintesencja twórczości angielskiego kwartetu. Odważne, kosmiczno-psychodeliczne pomysły („Noise Epic”) zderzają się z przepięknymi melodiami („Judas”). Delikatne liryczne aranżacje („I See Houses”) kontrastują z zadziornym, rockowym graniem („Sit And Wonder”). Obok nieco ambitniejszych, bardziej artystycznych propozycji („Columbo”), błyszczą niemal zwyczajne piosenki („Appalachian Springs”). Niemal gdyż urodą przewyższają one tony nagrań, które powstały od ostatniej płyty The Verve, czyli od ponad 10 lat.
Innymi słowy, dostajemy wszystko, za co kochamy tę grupę. Unikatowe brzmienie (tak, są smyczki i tamburyno), utwór „Rather Be” miło kojarzący się z „Lucky Man” i niezmiennie przyprawiający o dreszcze głos Richarda Ashcrofta.
Nawet jeśli panowie postanowili wrócić, aby nieco uzupełnić swe finanse, zrobili to w wielkim, naprawdę wielkim stylu.