Tim Bowness – „Abandoned Dancehall Dreams”

16 lipca 2014
ok. 2 minut czytania

Nie zrobiłem researchu i nie wiem, skąd Anglik wziął tytuł i słowa. Czy odwiedził jakąś wystylizowaną, od lat nieczynną salę balową, która mogłaby niejedną historię opowiedzieć, gdyby tylko mogła? Czy zainspirowała go książka, film, opowieść przyjaciela? Czy płyta to koncept album, czy tylko zbiór piosenek? Ale wiem na pewno, że „Abandoned Dancehall Dreams” to album niezwykle barwny i ciekawy. Zyskujący przy bliższym poznaniu.

Rozmarzenia, nostalgii, subtelnego malowania pejzaży w muzyce Bownessa na modłę progresywną i atmosferycznie-rockową z domieszką elektroniki, zawsze było sporo, bez względu na to, pod jakim szyldem tworzył. I tu też to mamy. Delikatny, wysmakowany, fantastycznie (jak i cała płyta) brzmiący, chwilami niemal szepczący wokal, szybujące w przestrzeni klawisze oraz przepięknie zaaranżowanie w paru numerach smyczki (zasługa Andrew Keelinga z The Hilliard Ensemble oraz Steve’a Binghama z BBC Scottish Symphony Orchestra), składają się na mądrą i piękną całość. Mającą jednakowoż silny posmak zespołowy, który najwyraźniej jest efektem dość intensywnej w ostatnich latach współpracy Tima z No-Man. Zresztą, koncertowi muzycy tego zespołu towarzyszyli wokaliście w studiu. Nie byle jakim studiu, bo należącym do Phila Manzanery z Roxy Music. Tima wsparł też serdeczny przyjaciel Steven Wilson (miksował całość), a także bębniarz Pat Mastelotto (King Crimson), basista Colin Edwin (Porcupine Tree) i renomowana skrzypaczka Anna Phoebe (Trans-Siberian Orchestra/Jethro Tull/Roxy Music). Muzycy wielkiej próby, płyta wielkiej klasy. „Abandoned Dancehall Dreams” to fantastyczny zbiór piosenek, z którego niemożnością jest wykrojenie tej najlepszej i tej, której mogłoby nie być. Potężne wrażenie robi zróżnicowana pod względem siły ekspresji, najdłuższa na albumie „I Fought Against The South”, nie mniejsze kołysząca i frunąca klawiszowo niczym z ostatnich płyt Pink Floyd „Dancing For You” (przy okazji, za mastering płyty odpowiadał współpracownik Floydów, Andrew Jackson) czy „Smiler At 50” i jej „siostra” „Smiler At 52”.

Tim Bowness to człowiek pracujący na wielu frontach, który jako solista powraca po aż 10-letniej przerwie. Z radością stwierdzam, że nic artystycznie nie stracił i wciąż jest mnie w stanie zainteresować na tyle, żebym chciał słuchać jego muzyki po wielokroć. „Abandoned Dancehall Dreams” to nie muzyka do opuszczonych sal balowych. Lepiej sprawdzi się, na przykład, w czasie złotej jesieni w pustym nadmorskim kurorcie, gdy gapimy się na morze.