Tinariwen – „Emmaar”

28 lutego 2014
ok. 2 minut czytania

Los muzyków Tinariwen łatwy nie jest. Mali to nie jest najstabilniejsze politycznie miejsce na świecie, a wspieranie dążeń saharyjskich Tuaregów do niepodległego państwa też nie wszystkim się podoba. Stąd obecna od samego początku w życiu i muzyce zespołu tułaczka, wędrówki, przestrzeń, zapętlona na bluesowo-etnicznych nutach nostalgia. Pustynny blues, pasuje to określenie to twórczości Tinariwen wprost idealnie.

Do tej pory z muzyką Tinariwen miałem kontakt sporadyczny. Posłuchawszy wielokrotnie „Emmaar” zrozumiałem, skąd się brały te lawinowe hymny pochwalne i zachwyty. W tej muzyce jest jakiś hipnotyczny składnik, którego działanie rozpoczyna się już w pierwszych sekundach i nie puszcza do końca. Choć nie rozumiemy języka, w jakim śpiewają, kompozycje układają się w tak przekonującą mozaikę emocji, są nasączone tak wielką szczerością i pasją, że nie sposób nie poddać się ich czarowi. Stajemy się zamknięci w niespełna 50-minutowej pętli, a dźwięki rysują nam wędrówki przez pustynie, kontemplacje pełne zadumy i tęsknoty, ale także chwile pewnego ożywienia. Gdyby ktoś porwał się na remake „Czasu Apokalipsy”, z powodzeniem jestem sobie wyobrazić kilka piosenek z „Emmaar” jako podkład do powrotu z dżungli kapitana Willarda, już po sprzątnięciu pułkownika Kurtza. Generalna myśl jest taka, że jesteśmy świadkami przedstawienia, opowieści i niełatwym losie tych, którzy ponad wszystko chcą być wierni sobie i znajdują też radość, choć życie ich nie rozpieszcza. Język Tinariwen jest niby znany, jednakowoż wciąż robiący potężne wrażenie. Mamy tradycyjną muzykę z okolic Sahary oraz leniwą, rozmarzoną bluesową gitarę elektryczną, którą można usłyszeć w Nashville albo Nowym Orleanie i okolicach. Obydwa światy egzystują w jednej całości niczym znający się jak łyse konie i szanujący się bez względu na wszystko przyjaciele.

Jako się rzekło, w Mali jest niespokojnie, więc Tinariwen zainstalowali się nieopodal pustyni Mojave w Kalifornii, aby nagrać piosenki na „Emmaar”. Piaszczyste przestrzenie dostarczają im inspiracji pod każdą szerokością geograficzną. Główne siedlisko konsumpcjonizmu i materializmu, jakim jest Ameryka, nie wypaczyło w najmniejszym stopniu emocjonalnej siły piosenek. Co więcej, dostarczyło zacnych pomagierów, chociażby w postaci Saula Williamsa i Josha Klinghofffera z Red Hot Chili Peppers. Przyjaciół warto mieć wszędzie. A gdy się chce znaleźć pyszną strawę dla ducha, warto mieć przy sobie „Emmaar”.