Tom Vek – „Leisure Seizure”

6 lipca 2011
ok. 2 minut czytania

Sama nie pamiętam, w jakich dokładnie okolicznościach, w połowie poprzedniej dekady poznałam Toma Veka. Pamiętam jednak, że album „We Have Sound” zrobił na mnie spore wrażenie, ale – prawdopodobnie jak większość – w natłoku wielu innych, coraz liczniej pojawiających się artystów najzwyczajniej o nim zapomniałam. Gdy jednak pojawiła się wiadomość o nowej płycie, przypomniał mi się ten beznamiętny, chropowaty wokal, hałasujące gitary, genialna połamana rytmika. Odkurzona debiutancka płyta Anglika po latach nic nie straciła. „C-C (You Set the Fire in Me)” to wciąż genialny numer, a garażowe brzmienia połączone z taneczną energią niezmiennie porywają. Podobnie jest z drugim dziełem mulitinstumentalisty z Londynu. Mnóstwo tu brudnej, poszatkowanej elektroniki i rozedrganych, nerwowych innych dźwięków. Nadal też kluczową rolę odgrywa nieprzewidywalna, karkołomna rytmika (chwilami wręcz drumnbassowa), w jakiś dziwny sposób idealnie zgrywająca się ze znakomitymi melodiami, bo o refrenach nasz bohater na szczęście nie zapomniał. Więcej tu syntetycznych, acz niewygładzonych aranżacji, nieco dubstepowego niepokoju, gęstszych, brzmieniowych kolaży, bardziej wyrazista jest też pulsująca linia basu à la New Order. Niezmienny zupełnie pozostaje natomiast swoisty punkowy charakter i beznamiętny, chropowaty głos Veka. Gdyby na siłę szukać porównań, najwięcej tu Becka w bardziej frywolnym wcieleniu i Talking Heads.

Na nagranie „Leisure Seizure” potrzebnych było muzykowi sześć lat. Jeśli kolejna płyta będzie równie dobra, cierpliwie będę czekać kolejnych sześć.