Willow Smith – „Ardipithecus”

6 stycznia 2016
ok. 2 minut czytania

Godzinny seans z albumem „Ardipithecus” na pewno jest ciekawy, intrygujący, zaskakujący. Po tak młodej dziewczynie raczej mało kto spodziewał się tak futurystycznej muzyki, tak neo, tak alternatywnej, kanciastej. Jednocześnie plemiennej i kosmicznej, elektronicznej i organicznej. Nieprzyjaznej a zarazem wciągającej. Kiedy jednak minie pierwszy szok, pozostaje poczucie, że mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią. Że jest w tej muzyce coś wymuszonego, na siłę artystycznego, za wszelką cenę udziwnionego, po prostu przekombinowanego. My jesteśmy jeszcze w o tyle dobrej sytuacji, że Willow Smith śpiewa dla nas w obcym języku i od razu nie trafiają do nas słowa jej utworów. Niestety, jeśli się wsłuchać brzmi to jak połączenie taniego kursu filozofii, wizyty w planetarium i chwalenia się znajomością słownika wyrazów obcych. Krótko mówiąc, infantylnie, choć zamiar był zapewne przeciwny.

Długogrający debiut Willow Smith po kilku przesłuchaniach okazuje się zwyczajnie pretensjonalny. Córka Willa i Jady chyba za bardzo chciała, by brano ją na poważnie i przedobrzyła. Nie zmienia to faktu, że potencjał jest w tym ogromny. Numery „Cycles”, „F Q-­‐C #8”, „Waves of Nature” i przede wszystkim „Why Don’t You Cry” są naprawdę znakomite. Wszędzie tam, gdzie młoda Smith pozwala sobie na flirt z popem, na opuszczenie artystycznej gardy, okazuje się, że potrafi pisać świetne i niebanalne, wyjątkowe piosenki. Warto też zaznaczyć, że 15-latka sama pisała i produkowała te numery, i szczególnie z tego drugiego zadania wywiązała się wspaniale.

Trzeba poczekać, aż Willow nabierze na tyle pewności siebie, że nie będzie musiała nikomu niczego udowadniać. Poczekać aż znajdzie złoty środek pomiędzy tym, co ambitne a przystępne. Na pewno jednak warto mieć na nią oko, a dokładniej ucho.