Zero 7 – „Yeah Ghost”

30 września 2009
ok. 1 minuta czytania

Nie powiem, nie jest łatwo przyzwyczaić się do „Yeah Ghost”. Nie chodzi o to, że jest źle, wręcz przeciwnie. Tylko po Henrym Binnsie i Samie Hardakerze należało spodziewać się czegoś zgoła odmiennego. W miejsce przytulnych dźwięków otrzymujemy podkręconą produkcję, szybkie bity, ostrą elektronikę. Niektóre numery z udziałem Eski (a jest ich blisko połowa) bardziej pasowałyby do repertuaru Basement Jaxx (choćby pierwszy z brzegu „Mr McGee”). Trzeba jednak przyjąć, że zespół obrał inną drogę i cieszyć się tym, co niespodziewanie wydobywa się z głośników. A mile zaskakujących momentów nie brakuje, jak chociażby aranżacyjnych smaczków (gdzieniegdzie słychać banjo, flet, dęciaki). Obok roztańczonych kawałków, mamy dość ostre, podbite zimnym electro „Everything Up (Zizou)” czy mroczne, bliskie Massive Attack „Ghost sYMbOL”. Bywa też bardziej subtelnie, spokojnie jak w folkowym „Swing” bądź okraszonym akustycznymi instrumentami „Pop Art Blue” (chyba najbardziej przypominającym tradycyjne Zero 7). Zestaw uzupełniają „kosmiczne” instrumentale.

Jeśli rozłożyć „Yeah Ghost” wszystko jest w porządku. Każda niemal piosenka zgrabna, z niezłą melodią, chwytliwa bądź urokliwa. Z miejsca wpada w ucho a nawet czasem zatrzyma się w głowie, byśmy mogli ją ponucić pod nosem. Problem w tym, że nie do końca się broni jako całość. Album brzmi jak składanka czasem bardzo przypadkowych numerów. Brakuje po prostu klimatu.